środa, 25 Wrzesień 2024,
imieniny obchodzą: Aurelia, Kleofas

Aktualności

A A A

Strona główna / Aktualności / Bolesław Prus o Zawierciu [1877]

Bolesław Prus o Zawierciu [1877]

data dodania: 2013-08-14 12:44:05

fot. wikipedia.pl

O 36 mil za Warszawą, a więc jeszcze o kilka mil za Jasną Górą, leży osada – Zawiercie Wielkie. Widok ogólny – płaszczyzna upstrzona żółtawym zbożem lub zielonymi łąkami; na południowym skraju kilka małych wzgórz o łagodnej krzywiźnie, cały widnokrąg zamknięty przerzedzonymi, o ile się zdaje, lasami i młodocianymi zagajnikami. Grunt piaszczysty, na którym chętnie wyrastają ziemniaki, lecz zboża są liche. Tu i ówdzie jakiś moczar, sadzawka lub wąska a kręta struga, niekiedy tak zasłoniętą trawą, że nie wiadomo, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy.

Sama osada Zawiercie rozciąga się pod stacją tegoż nazwiska wzdłuż drogi żelaznej – może na wiorstę. Tu – jeden domek otoczony starym płotem, ówdzie cały szereg domków wśród drzew, a gdzie indziej taka ich gromada, że tworzą pewien rodzaj małego miasteczka. Największe skupienie przypadło około spalonej fabryki – nie jedynej przecież w okolicy. W promieniu wiorstowym widać kilka wysokich, dymiących kominów, które należą do fabryki wełnianej i bawełnianej. Próbowano tu nawet kopać węgiel kamienny, lecz niefortunnie. Węgiel wprawdzie znalazł się, lecz że posiadał małą siłę ogrzewającą, więc dano mu spokój.

W Zawierciu prócz stacji jest na boku dom zajezdny, do którego nie radziłbym zajeżdżać, choć ma na szyldzie bardzo żwawego krakowiaka, zawieszonego pomiędzy wieprzowiną i trunkami o niebywałych kolorach. Spotkałem się też ze znakiem szewca, piekarza, który ładniej maluje, aniżeli piecze – i handlarza „rużnych towarów”. Pokazuje się, że nie tylko w Warszawie umieją ludzie uprawiać klasyczną szyldową ortografię. Domy mieszkalne są drewniane – pod gontem; parę z nich buduje się dopiero. Ludność nosi się z waszecia: mężczyźni w surdutach krótszych lub dłuższych, lecz w każdym razie dość długo używanej – kobiety w małomiasteczkowych sukienkach ze stanikiem. Dzisiejsza moda, którą „Kurier Świąteczny” scharakteryzował w trójwierszu:

U góry opięte,   
U dołu ściśnięte,
A w środku wydęte...

nie znana jest jeszcze pięknym zawierciankom, między którymi, mówiąc nawiasowo, pod względem wdzięków panuje wielka rozmaitość. Twarze mieszkańców, z wyjątkiem czerstwych i pyzatych dzieci (do dziesiątego roku), są chorowite i blade. Sądzę, że wielu z nich umiera na suchoty; jest to los robotników tkackich. Respiratory przynajmniej niektórych mogłyby uratować od trawiącej choroby; na nieszczęście lud respiratorów używać nie chce. Świadkiem tego doktor Markiewicz, który chciał w Soczewce (fabryka papieru) przynajmniej sortownikom gałganów założyć kagańce ochraniające płuca od pyłu i nic nie wskórał... Okoliczność tę pesymista przypisałby może przesądom, choć powód jej leży zapewne w świergotliwych zwyczajach płci nadobnej, która lubi dużo mówić, wie, że jest miłą, gdy dużo mówi, i za nic w świecie nie użyje środków, które by w czymkolwiek krępowały jej, zresztą tak niewinną, specjalność! Sama fabryka, należąca do państwa Ginsbergów i produkująca wyroby bawełniane, jak perkal, barchan, kitajkę, ręczniki i tak dalej, leży na początku osady, patrząc od Warszawy, po prawej stronie kolei. Ma ona pod bokiem, o parę kroków, jakąś bezimienną rzeczułkę i niewielką sadzawkę. Jej forma... trudno to opisać formę fabryki, lecz spróbujemy. Wyobraźcie sobie grzebień gęsty, któremu tak wyłamano zęby, że zostały cztery. Zachował się, więc tylko korpus i dwa zęby z południowej, a dwa z północnej strony.

W korpusie mieściło się 6 kotłów, 2 machiny parowe, jedna o sile 110, druga o sile 120 koni, warsztaty ślusarskie i skład. Idąc dalej korpusem owego grzebienia, trafiamy na budynek trzypiętrowy, w którym na dole, na pierwszym i drugim piętrze, znajdowały się warsztaty tkackie w liczbie 304, na trzecim zaś piętrze część przędzalni, która w ogóle obejmowała 21 600 wrzecion. Na południe w zębie zachodnim były mieszkania, we wschodnim składy – bądź bawełny surowej, bądź tkanin gotowych. Od północy znowu w zębie zachodnim mieściła się blicharnia, we wschodnim – na trzecim piętrze przędzalnia, a niżej mnóstwo warsztatów o nazwiskach bardzo zakazanych, jak: gręplarnia, streki, szpulki i tak dalej, służyły one do skubania bawełny i zwijania jej w kłębki; jakie tam jednak były podziały i mechanizmy do wykonywania robót, o tym nie powiem, ponieważ sam wiem o nich bardzo niewiele.

Zasoby fabryki ubezpieczone były jak niżej: 530 000 rubli przypadało na budynki i machiny, 170 000 rubli na materiał surowy i przerobiony, razem – asekuracja fabryki wynosiła 700 000 rs. Wartość jej jednak dyrekcja ocenia na 1 250 000 rs, co wcale nie jest przesadzone, jeżeli według bardzo poważnych podań fabryka ta przynosiła właścicielom czystego zysku tygodniowo 15 000 rs. Czy to być może?... Nie wiem. Robotnicy dzielili się tu na przychodzących i miejscowych; na mężczyzn, kobiety i dzieci; na płatnych od sztuki i dziennie. Płatni od sztuki zarabiali w ciągu dwu tygodni 6 rs. Płatni dziennie – od 5 rs do 2 rs. Dzieci brały dziennie 15, a nawet 20 kopiejek. Robotnicy przychodzący rekrutowali się spośród ludności wiejskiej w dwumilowym promieniu; lichy, bowiem, choć własny grunt popychał ich do pracy fabrycznej. Miejscowi mieli mieszkanie w dwóch dużych, piętrowych domach, obok fabryki. Każdy z nich z rodziną zajmuje jedną izbę, w której mieści się kuchnia, za co płaci 60 kop. na miesiąc. W sąsiedniej fabryce, należącej do innego właściciela, robotnicy za mieszkanie płacą rs. 1 k. 20 na miesiąc. Lokali tych jednak nie widziałem. Robotnik osiadły pracuje w fabryce z dziećmi od piątej rano do ósmej w wieczór, z przerwą rozumie się na obiad. Niektórzy z nich posyłają potomstwo swoje do szkółki elementarnej istniejącej w wiosce Zawiercie Małe.

Mówiono, że fabrycznych dzieci w owej szkole jest szesnaścioro, choć w samej fabryce jest ich o wiele razy więcej. Każdy członek rodziny pracującej w fabryce pobiera oddzielną płacę, zależnie od uzdolnienia. Dodać tu jeszcze wypada, że fabryka z każdym rokiem rozwijała się. Prawie co rok podwyższano asekurację i wznoszono nowe budynki. Teraz nawet na miesiąc sierpień obstalowano za granicą 20 000 nowych wrzecion, nie przewidując pożaru. Tak rzeczy stały do niedzieli. W dniu tym najbliżej mieszkających robotników nie było, poszli bowiem na spacer. Około ósmej wieczorem dostrzeżono dym w ślusarni czy też w blicharni, był to początek pożaru, tak drobny, że go kilku ludzi ugasić mogło. Nim jednak ludzie ci zbiegli się, ogień ogarnął cały gmach, większy od Banku Polskiego. Napojone kapiącą z machin oliwą podłogi, sterty wełny i tkanin zajęły się z przerażającą szybkością. Robotnicy, których zebrać zdołano, rzucili się w ogień, przy czym kilku odniosło lekkie rany. Wprowadzono w ruch sikawki i dwa ekstynktory fabryczne, przybyło też pięć sikawek z okolicy, ale na próżno. Ogień wydobywał się wszystkimi oknami, a jest ich chyba około setki, pożarł dach ze smołowcowej tektury i strawił belki. Szyby prysnęły, tynk ze ścian opadał. Około dziesiątej z piorunowym grzmotem runęły z wysokości trzech pięter żelazne narzędzia, a na nie – popioły dachu. Ściany poczęły pękać, a wyższe części niektórych zwaliły się na ziemię. We dwie godziny po dostrzeżeniu ognia fabryka zamieniła się w szkielet murów okopconych, poszczerbionych, wypełnionych wewnątrz masą nieforemnego żelastwa. Rano – ogień przygasł. Świeżą tę a straszną ruinę oglądaliśmy we wtorek z rana. Tu i ówdzie tliła się jeszcze wmurowana belka. W niektórych korytarzach panowała podwyższona temperatura. Z kotłów – przez popękane wodowskazy sączyła się woda gorąca. Niedaleko od nich leżały stosy farby niebieskiej i czerwonej w formie kadzi, w których je przechowywano, a z których śladu nie zostało. Gromada świeżych cegieł przy jednym z pawilonów i popękane mury innych ostrzegały widza, aby się do nich nie zbliżał, bo lada chwilę runąć i zasypać go mogą. Warsztaty, szyny, koła trybowe, wszystko to formuje jeden stos, podobny z daleka do olbrzymich ździebeł słomy, które młockarnia zmotała. Tylko machiny parowe, żelazne, strachem przejmujące kolosy, stoją jeszcze nietknięte na miejscach. Zdaje się, jakby je śmierć zaskoczyła znienacka wśród pracy. O kilkanaście kroków dalej widzimy inny stos machin ułożonych dość symetrycznie. Te znowu przyrządy znajdowały się w szopie, będącej obecnie kupą popiołów. Dokoła zabudowań leżą szmaty spalonych tkanin, nieco dalej – całe sztuki w połowie uratowane. Są one przypalone, brudne, mokre i posypane miałkim węglem. W ostatnich czasach w samej fabryce pracowało z górą 1000 robotników, a około nowo wznoszących się pawilonów 400 murarzy i cieśli.

Dziś, z bardzo małym wyjątkiem, wszyscy ci ludzie zostali bez chleba. Niektórzy robotnicy przychodni pomieścili się w fabrykach sąsiednich, inni muszą poprzestać na tym, co im ziemia w porze zbiorów przyniesie. Robotnicy miejscowi i pozbawieni wszelkiego zajęcia mają być tymczasowo użyci do oczyszczania zgorzałego gmachu z żelastwa, którym jest wypełniony. Robota ciężka i niebezpieczna, lecz innej nie mają. Tymczasem stoją oni gromadą przed zgliszczami, a kobiety płaczą. Istotnie prawdziwy żal po upadku fabryki widzieć można tylko między robotnikami, dla których była ona matką karmicielką. Przyczynę pożaru wykryje zapewnie dopiero śledztwo. Słyszałem osoby, które nagły wybuch ognia przypisywały „cudowi Bożemu”, myślę jednak, że można by go równie dobrze wytłumaczyć za pomocą następnej hipotezy. Może być, że ogień wszczął się w blicharni, gdzie jest dużo przetworów chemicznych, i że powstał samodzielnie wśród bawełny: wiadomo przecie, iż siano, słoma wilgotna, a nawet mąka zapalają się same. Może zresztą który z robotników przez nieuwagę rzucił papierosa między tłuste odpadki leżące na kupie w blicharni. Tak podrzucone zarzewie mogło tlić się od soboty i dopiero po upływie doby wybuchnąć. Z jakiejkolwiek przyczyny ogień powstał, w pierwszej chwili jednak z całą łatwością można go było opanować. Na nieszczęście dozór był widać za mały, chociaż według zwyczajów i dokoła fabryki, i na salach powinni się znajdować dyżurni.

Bolesław Prus

„Kurier Warszawski” z 18.07.1877 r. Autor tekstu miał w chwili jego pisania 30 lat. 

Tekst wyszukał i przygotował Jerzy A. Maciążek. Poprawiono pisownię według obecnych reguł.

 

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu dawne-zawiercie.pl

 

.

 


 

Wydawca:

Centrum Inicjatyw Lokalnych
42-400 Zawiercie, ul. Senatorska 14

Pomóż nam rozwijać serwis:
1%

Podaruj 1% podatku
KRS: 0000215720