Aktualności
Strona główna / Aktualności / Ja, galernik – 30 lat galerii „ZAWartE”
Ja, galernik – 30 lat galerii „ZAWartE”
data dodania: 2013-05-08 14:12:40
Rozmowa z Andrzejem Borkiewiczem, szefem galerii sztuki „ZAWartE” w Miejskim Ośrodku Kultury „Centrum” w Zawierciu, rozmawia Benedykt Freihofer.
W tym roku mija 30 lat działalności galerii sztuki w MOK „Centrum”. W prasie lokalnej pojawił się cykl „Po cholerę nam jakaś galeria”. Pora na finisaż tych felietonów, czyli podsumowanie. Czy trudne jest pisanie o sztuce?
Andrzej Borkiewicz: Każde „pisanie” jest trudne, jeśli ma uderzyć w odbiorcę poprzez treść i formę jego przekazu i jeśli tekst ma żyć nieco dłużej niż czas jego lektury. Tak jest, gdy pisze się o polityce, o gospodarce, o sporcie, o kulturze i sztuce – o wszystkim. Jest oczywiście pewna różnica, bo wskaźniki ekonomiczne czy sondaże popularności partii i polityków są danymi twardymi – nie należy z nimi polemizować, lecz można je komentować z zachowaniem rozsądku i umiaru, po przekroczeniu których tekst nadaje się albo do kosza, albo w najlepszym przypadku do kabaretu. W przypadku pisania o sztuce jest nieco inaczej, bo twórczość artystyczna, sui generis bardzo indywidualna i subiektywna, porusza wyobraźnię konkretnego odbiorcy za każdym razem inaczej, wywołuje inne emocje, wreszcie inicjuje jakiś ciąg intelektualnych refleksji zawsze trudnych do przewidzenia. Tym się różni udział w wernisażu wystawy malarstwa czy rzeźby od oglądania w mediach słupków z prognozami wzrostu PKB! Chodzi o poziom dystansu, subtelne relacje z tym, co percypujemy. Pisząc o sztuce trzeba czuć empatię i z artystą, i z odbiorcą jego dzieł. Trzeba umieć opanować siebie i znaleźć się gdzieś w środku. A wszystko to robisz za pomocą magicznego i plastycznego SŁOWA, które cię przeżyje, pozostanie i nawet na tamtym świecie nie da ci spokoju.
Mówisz jako szef galerii czy jako dziennikarz, którym byłeś ponad 20 lat?
A.B.: Raczej blisko 30 lat... Ale to nie ma teraz dla mnie żadnego znaczenia Zanim zostałem „galernikiem”, przez wiele lat byłem dziennikarzem i redaktorem, a to teraz procentuje, bo sam projektuję foldery i plakaty kolejnych wystaw, piszę teksty, sam robię DTP. Do ekspozycji podchodzę jak do makietowania wydawnictw – muszą mieć odpowiednio rozłożone akcenty, muszą przez kompozycję całości wyrażać jakąś ideę. W tym znaczeniu mam ostateczne zdanie. To zresztą dotyczy wszystkich osób odpowiedzialnych za galerie sztuki – oni przygotowują i odpowiadają za całość od scenariusza ekspozycji po towarzyszące jej wydawnictwa, wreszcie za atmosferę podczas wernisażu. „Galernik” to taki „post-autor”. Przechodzi do historii tylko wtedy, gdy coś wyjątkowo sknoci.
To przykre uczucie.
A.B.: Raczej pouczające. Nieszczerze zabrzmiałoby, gdybym odpowiedział, że to „lekcja pokory”, bo wymuszona pokora jest zawsze czymś upokarzającym. W tym przypadku jeśli popełni się jakiś błąd w scenariuszu i aranżacji wystawy, trzeba się po prostu przed samym sobą przyznać i starać się unikać go w przyszłości.
Jak chcesz zacząć kolejne 30 lat mokowskiej galerii sztuki?
A.B.: Nowy rozdział zaczął się już w ubiegłym roku od skromnego „liftingu” obydwu sal wystawienniczych (dolnej i górnej, razem ok. 400 m. kw.). Wymiana parkietu na górze i nowe okładziny na ścianach i filarach na dole to jednak dopiero początek. Niezbędna jest modernizacja oświetlenia, trzeba pomyśleć o instalacji na stałe specjalnych ekranów umożliwiających prezentacje multimedialne, bo sztuki wizualne są coraz ważniejszą i popularną formą artystycznej ekspresji. Można by jeszcze wiele wymieniać. To są oczywiście kosztowne inwestycje, ale od Częstochowy po Katowice żadna publiczna instytucja kultury nie dysponuje takimi przestrzeniami wystawienniczymi i szkoda byłoby tego nie wykorzystać w profesjonalny sposób. Wysoka marka mokowskiej galerii sztuki, którą zbudowała Maryla Ptakowa, jej pierwsza szefowa i którą godnie zastąpiła Małgorzata Lazarek, to wielkie wyzwanie dla mnie, ich skromnego następcy, ale także bardzo konkretna odpowiedzialność po stronie naszych władz samorządowych i dyrekcji MOK „Centrum”. Myślę, że osoby decyzyjne w mieście rozumieją to.
Jakieś marzenia?
A.B.: Chyba nie do spełnienia… Chciałbym, aby słowo „galeria” – jak było przez wiele wieków – kojarzyło się ze sztuką. Dziś jest tak, że większość osób „galerię” kojarzy z wielkopowierzchniowym obiektem handlowym z wieloma atrakcjami, gdzie „sztuką” jest doprowadzone do perfekcji wykorzystywanie wszystkich promocji i rabatów. To signum temporis, zmiana stylu życia, współczesna kultura konsumpcji i to jest proces obiektywny i nieodwracalny, z powodu którego nie będę rwał włosów z głowy, bo i tak za dużo mi ich nie zostało. Chciałbym, marzy mi się, żeby jednak ci sami konsumenci byli też wrażliwymi odbiorcami sztuki, „preceptorami” – jak powiedziałby jeden z najwybitniejszych polskich filozofów i estetyków, Roman Ingarden. Brzmi to, przyznaję, nieco dziwnie, archaicznie zgoła, ale wolę to określenie od „konsument”.
Rozmawiał Benedykt Freihofer