Aktualności
Strona główna / Aktualności / Z rodziną Machów prywatnie
Z rodziną Machów prywatnie
data dodania: 2010-12-03 12:11:10
Rodzina Machów z pozoru jest zwyczajna. Jej członków łączy jednak wielka energia, chęć działania i robienia czegoś nowego – i to nie dla siebie, ale przede wszystkim dla innych.
Jak poznała Pani swojego męża, Ryszarda Macha?
Janina Mach: W liceum pedagogicznym. Od razu rzucił mi się w oczy.
A kto zrobił pierwszy krok?
J.M.: Trudno powiedzieć. Należeliśmy do harcerstwa. Jeździliśmy na zbiórki harcerskie, zbiórki szczepu. Tak zaczęliśmy się spotykać, rozmawiać ze sobą, a potem umawiać.
Pierwszy pocałunek?
J.M.: Pierwszy raz pocałował mnie w czoło na ulicy Ogrodowej na pożegnanie (uśmiech). Już nie pamiętam czy to była klasa trzecia, czy czwarta.
Przez 35 lat pracowała Pani w szkole. Czym zajmuje się Pani teraz?
J.M.: Jestem na emeryturze. 32 lata pracowałam w szkole nr 5 gdzie uczyłam geografii.
Co Pani pamięta szczególnie?
J.M.: Pierwszy rok. Byłam nauczycielem na zastępstwie w Szkole Podstawowej przy Liceum im. S. Żeromskiego. Muszę przyznać, że z tej pierwszej klasy wyrosło wielu wspaniałych i utalentowanych ludzi. Tak jak dziennikarka Anka Frankowska z Warszawy. W „piątce” zajmowałam się harcerstwem. Byłam tam komendantką szczepu.
Jak pani wspomina ten czas?
J.M.: Bardzo miło. Już jako mała dziewczynka marzyłam o tym, by uczyć dzieci. Dlatego poszłam do liceum pedagogicznego. Zaczęłam pracować w szkole, gdy miałam 18 lat.
A dziś, gdy już pani nie uczy, czy ciągnie panią jeszcze do kontaktów z ludźmi? Wiele byłych nauczycielek aktywnie korzysta z oferty zawierciańskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
J.M.: Ja również! Gdy w prasie przeczytałam, że w mieście powstaje taka inicjatywa od razu poszłam się zapisać.
Na jakie kursy Pani uczęszcza?
J.M.: Jestem słuchaczką kursu „Medycyna naturalna”. Ostatnio, gdy mąż był chory wykorzystałam jeden ze sposobów na kaszel usłyszany na wykładach. Ugotowane ziemniaki, należy rozdrobnić, zawinąć w kuchenny ręcznik i położyć na piersiach. Mąż stwierdził, że mu to bardzo pomogło.
Jakim mężem jest Ryszard Mach? Jak godzi obowiązki służbowe z obowiązkami domowymi?
J.M.: Jak został wiceprezydentem, to nie byłam świadoma czym to „grozi” (śmiech). Nie oszukujmy się, prezydent miasta czy starosta nie może pracować tylko od 7 do 15. Pamiętam powódź w 1997 r. Zalało nam wtedy piwnicę, woda była po kolana. Mąż musiał jechać na teren miasta, bo kilka dzielnic zostało zalanych. A ja w gumowcach, które niewiele dawały, bo woda się do nich wlewała górą, wybierałam wodę. Dużo pomogli mi sąsiedzi, którzy przecież również byli zalani. Ale wtedy wiedziałam, że on musiał tam być, musiał tam wszystkim zarządzać.
Czy podobnie jak Pierwsza Dama Rzeczypospolitej angażowała się Pani w akcje społeczne lub charytatywne?
J.M.: To niemożliwe, by dwie osoby mogły tak bardzo angażować się społecznie bez uszczerbku dla rodziny. Jeśli chodzi o sferę publiczną, to myślę, że nie ma na poziomie samorządu takiej potrzeby. Wspólnie z mężem uczestniczę w imprezach kulturalnych, takich jak koncerty Wiesława Ochmana czy turniej tańca towarzyskiego.
Porozmawiajmy chwilę z Państwa synem. Panie Pawle, czym się pan zajmuje, jakie są Pana pasje? Panie Pawle czym się pan zajmuje, jakie są Pana pasje?
Paweł Mach: Jestem na 5 roku stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Jeśli chodzi o zainteresowania to zaczynałem podobnie jak rodzicie, od harcerstwa. Potem zainteresowałem się górami i wspinaczką skałkową. Ale taką prawdziwą i teraz w zasadzie jedyną pasją jest nurkowanie.
Kończy Pan studia, zamierza Pan zostać ekonomistą?
P.M.: Na początku studiów o tym myślałem. Jednak to nurkowanie głęboko we mnie siedziało. Gdy zaczynałem się zastanawiać nad życiem wpadłem na pomysł założenia szkoły nurkowania. W najbliższym czasie chciałbym się temu poświęcić.
Angażuje się pan w jakieś działania społeczne, tak jak ojciec?
P.M.: Tata jest osobą publiczną. Nazwisko Mach w Zawierciu tak bez echa nie przechodzi (śmiech). W tej dziedzinie zawsze byłbym kojarzony z ojcem.
Może w takim razie ojciec zaraził Pana inną swoją pasją, może piłką nożną lub ręczną?
P.M.: Pamiętam, że gdy miałem z 6 lat, ojciec powiedział, że nauczy mnie grać w piłkę. Wzięliśmy jakąś piłkę i zaczęliśmy ją kopać. Po godzinie ojciec stwierdził, że piłkarza ze mnie nie będzie (śmiech). Dyscypliny zespołowe nigdy mnie za bardzo nie interesowały. Zawsze wolałem sporty indywidualne.
J.M.: Mnie się wydaje, że syn żeby zaimponować ojcu czymś nietuzinkowym został płetwonurkiem. Tata prezydent, starosta - gdzie można wyżej? A każdy syn chce przewyższyć w czymś ojca.
Jak wyglądały Wasze relacje?
P.M.: Chciałem czymś ojcu zaimponować. Gdy pojechaliśmy w Tatry i zdobyliśmy ich najwyższy szczyt – Rysy, dzwoniłem stamtąd do ojca by się pochwalić. Podobnie robiłem chodząc po jaskiniach, czy robiąc inne, dla mnie ważne rzeczy. Tak samo z nurkowaniem. Te sukcesy ojcu imponowały. Często słyszałem od kogoś jak chwalił się znajomym, że zanurkowałem na 60 metrów. Teraz, gdy jadę nurkować mówi mi żebym jechał ostrożnie, bo wie, że nurkując krzywdy sobie nie zrobię.
Trudno jest być synem Ryszarda Macha?
P.M.: Często słyszałem, że coś mi się udało, bo moja mama jest nauczycielką. Potem, że mój ojciec jest dyrektorem szkoły, a później bo jest prezydentem miasta. Bardzo mnie to irytowało. Tym bardziej, że zawsze miałem dobre wyniki w nauce.
Panie Ryszardzie, jak rodzina Machów spędza wolny czas?
Ryszard Mach: Tego czasu wolnego mam bardzo mało i to jest problem. Pełnię bardzo wiele funkcji społecznych, które mnie angażują również w weekendy. Oczywiście, że znajdzie się od czasu do czasu dzień, aby odpocząć wspólnie na działce. Ten wolny czas jednak również spędzamy aktywnie robiąc porządki, przygotowując drzewo do kominka, czy kosząc trawę.
A znajomi?
R.M.: Towarzystwo, w jakim się obracamy, jest to samo od 40 lat. U nas nie ma sytuacji koniunkturalnej zmiany znajomych. Niezależnie od tego, czy byłem dyrektorem szkoły czy prezydentem, grono znajomych pozostawało to samo.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Jak je spędzi rodzina Machów?
J.M.: Wigilię zawsze spędzamy z rodziną. Każdego roku spotykamy się u kogoś innego. W tym roku będziemy u syna siostrzenicy. Za rok Wigilia będzie u nas.
A co z obowiązków domowych najlepiej wychodzi mężowi?
J.M: Gdy mąż znajdzie wolny czas, to zawsze wykorzystuje go z pożytkiem dla domu. Grabi liście, odgarnia śnieg. No i patroszenie ryb. Ja tego nigdy nie robię.
P.M.: Prawdziwą pasją ojca jest oczko wodne. Sam się dziwię, jak przy 10 stopniach siatką na bambusowym kijku wyjmuje zwiędłe nenufary stojąc w wodzie. No i ryby - regularnie je dokarmia. Zawsze musi być przygotowana sucha bułka. Nie może to być chleb, bo zakwasza wodę. A ostatnio na działce mieliśmy wielką akcję rąbania drewna. Tata zorganizował trzy metry sześcienne drewna. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że dostawca nie powiedział, że będzie to w metrowych balach o średnicy 40 cm każdy. Przez dwa dni biegaliśmy z taczką, by te drewno koło domku poukładać.
Nikt nie zna Ryszarda Macha lepiej niż jego bliscy. Co Państwa zdaniem sprawia, że jest on dobrym samorządowcem?
J.M.: Myślę, że wielka otwartość na drugiego człowieka. Chęć niesienia pomocy. Dla niego najważniejsze jest to, że gdy ktoś przychodzi do niego z problemem, to trzeba tę sprawę załatwić.
P.M.: Ja widzę przede wszystkim determinację w dążeniu do celu. Często wracam późnym wieczorem z ojcem z jakiegoś spotkania - piątego lub szóstego danego dnia – i wiem, że dwa poprzednie dni miał tak samo intensywne. Następnego ranka o godz. 6 goli się, bierze prysznic i wybiera się do pracy.
A czy rodzina razem z ojcem przeżywa jego sukcesy?
J.M.: Cieszymy się z tych osiągnięć. A to były często bardzo trudne przedsięwzięcia. Jak na przykład wybudowanie basenu. Niektórzy twierdzili, że on nigdy nie powstanie.
A jak reagujecie na krytykę kierowaną pod jego adresem?
J.M.: Przyznam szczerze, że ja nie śledzę tego wszystkiego. Papier wszystko przyjmie. Jest bardzo wiele nieprawdy.
Co chcieliby Państwo powiedzieć zawiercianom przed II turą wyborów na prezydenta miasta?
J.M.: Ryszard Mach jest zawiercianinem z dziada pradziada. Dla swego miasta zrobił wiele i będzie robił tak dalej.
Kontrkandydat – Mirosław Mazur - jest jednak dużo młodszy...
J.M.: A czy tu wiek gra rolę? Wielu znajomych w tym wieku nie ma innego tematu rozmowy niż choroby i leki. Mężowi zdrowie jednak dopisuje. Warto, by nadal poświęcał swoją energię dla Zawiercia.
P.M.: Ojciec może jeszcze wiele zrobić dla tego miasta. To nie jest gra na kolejne cztery lata, tylko po to, żeby pobierać prezydencką pensję. Ojciec jest człowiekiem sukcesu: chce wygrywać, zdobywać, mieć osiągnięcia. Nie zdecydowałby się kandydować, wiedząc, że nie ma świeżych pomysłów dla Zawiercia. Jako starosta udowodnił, że ma płomień w sobie i ambicję, aby coś zmieniać. Dlatego warto na niego głosować.